Sibiga: Jest miejsce na wygraną i na przegraną

Sezon dla LOTOSU Trefla już się skończył. Jak miniony sezon podsumował trener przygotowania fizycznego – Wojtek Sibiga i co myśli o określeniu, że gdańszczanie byli „ex Politechniką”? Tego wszystkiego dowiecie się z naszego wywiadu.

A.W. :-Trenowałeś, byłeś sportowcem (Wojtek skakał wzwyż, przyp.red.), zatem wiesz, jak ciężko osiągnąć sukces i jak ciężko na niego zapracować. W Gdańsku w tym roku tego sukcesu zabrakło.

W.S. :-Sport rządzi się swoimi prawami. Jest w nim miejsce na wygraną, ale także znajduje się miejsce na przegraną. Czasami te obie rzeczy nie są związane z formą, czy dyspozycją dnia. Ale ważna jest również dyspozycja dnia przeciwnika. Trudno jednoznacznie mi określić, dlaczego osiągnęliśmy taki wynik, a nie inny. Trochę szczęścia w innych meczach, kilka piłek zagranych inaczej– taki jest właśnie sport i nie ma chyba jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, co miało znaczący wpływ na naszą porażkę.

Był pomysł na drużynę, plany do realizacji postawione. Treningi zaczęliście dość ciężko, bo od spinningu, co on daje i czemu miała służyć taka forma rozpoczęcia przygotowań?

-Zadaniem spinningu była podbudowa pod trening specjalistyczny. Czyli, spinning był treningiem wydolnościowym, gdzie zawodnicy – potocznie mówiąc, musieli złapać trochę zdrowia i naładować baterie na kolejne, bardziej intensywne treningi. Było to ogólne przygotowanie, wytrzymałościowo – wydolnościowe.

Fizycznie byliście mocną drużyną? Widziałam Was na treningu i graliście szybkie piłki, szybkie akcje, minuta przerwy na uzupełnienie płynów i powtarzanie tego samego. Na boisku w trakcie meczu widziałam zupełnie inną drużynę.

-Mecz, a trening to są dwie różne sprawy. Na treningu wygląda to inaczej, ponieważ cały czas zawodnicy konfrontują się z tymi samymi ludźmi, z którymi grają w drużynie. W trakcie meczu po drugiej stronie stoi obca drużyna, a jak oni trenują? Tego niestety nie wiemy (śmiech). Były mecze, gdzie piłka chodziła szybciej, ale również czasami mogliśmy grać tylko tyle na ile pozwalał nam przeciwnik, dyspozycja dnia, dyspozycja poszczególny zawodników – to na pewno przekłada się na wynik ogólny. Ja nie jestem od tego by oceniać każdego z osobna, nie podlegają mojej ocenie, ponieważ jestem trenerem od przygotowania fizycznego. Początek przygotowań nie dawał nam przesłanek, że ten sezon może źle wyglądać.  Powiedziałaś, że na treningach wyglądało to bardzo dobrze, podczas rozgrzewki przed meczem również wyglądało to dobrze, przychodziły piłki meczowe – i to wyglądało inaczej. Nie uważam byśmy byli źle przygotowani, nie mieliśmy dużych przestoi, nie „siadaliśmy” po dwóch setach, nie odbierało nam siły. Wydaje mi się, że o wiele więcej problemów mieliśmy z koncentracją.

-Porażki na pewno nie pomagały w odbudowaniu drużyny, czy zastanawiałeś się może w trakcie sezonu, co zmienić w treningu i przygotowaniu? Ciężko chyba znaleźć złoty lek, kiedy zalicza się kolejne meczowe wpadki?

Tak naprawdę nie ma złotego środka, że zrobimy dwie, trzy jednostki treningowe i nagle coś się w naszej grze zmieni – nie na tym to polega. W momencie, kiedy jesteśmy przygotowani, to jesteśmy przygotowani. W momencie, gdy coś szwankuje, trudno jest to naprawić.  Jeden mecz może wyjdzie – jeśli się odpuści i złapie trochę świeżości. Ale trzeba to wszystko rozpatrywać pod kątem kilku spotkań, grania czasami dwa razy w tygodniu – odpuszczenie jednego meczu może odbić się na kolejnym spotkaniu. Cały czas goniliśmy te punkty – nie mieliśmy czasu by zastanawiać się, co zawodzi, brakowało również komfortu ze względu na przegrane z początkowych faz sezonu.

Do Gdańska przyszedłeś z Warszawy, na papierze klub ze stolicy był słabszy, a mimo to, to właśnie oni walczyli w play-offach. Nie żałujesz, że wybrałeś Gdańsk?

-Tej decyzji nie rozpatruje w kategoriach złej decyzji, czy mojej porażki. Przychodząc do Gdańska, zakładałem, że będziemy walczyć o jak najwyższe cele. Swoją pracę starałem się wykonywać jak najlepiej nie kalkulowałem, że tutaj będę grał o miejsca 8-10, czy w Warszawie będą play-offy.  Na pewno nie żałuję.

Miałeś okazję pracować z trenerem Panasem w Politechnice, czy ta współpraca w tym sezonie czymś się różniła o tego jak wyglądało to w Warszawie?

-Nie wydaje mi się by cokolwiek wyglądało inaczej. Wiadomo, że skład był zupełnie inny i na tym głównie polegała różnica. Okres przygotowawczy był dobrze przepracowany, ćwiczenia podobne jak w stolicy. Tak jak mówiłem wcześniej: brakowało na czasami trochę szczęścia, przegranie tych kilku meczów na pewno wpłynęło na atmosferę. Wiadomo, że lepiej gra się i trenuje w momencie, kiedy ma się więcej punktów i ze spokojem można przygotowywać się do kolejnych meczów. Pierwsze spotkania przegraliśmy – a zakładaliśmy, że je wygramy, bo wcześniej były ku temu przesłanki – dobrze zagrane turnieje przedsezonowe, wygrane sparingi. Trze trzy pierwsze przegrane i porażka z Częstochową zaburzyły nas trochę psychicznie – wydaje mi się, że właśnie te porażki miały spore znaczenie na to, jaką postawę prezentowaliśmy w kolejnych spotkaniach, skupianie się na tym, że musimy wygrać, bo brakuje nam tych punktów powodowało swego rodzaju paraliż.

Myślisz, że gdybyście pracę z psychologiem zaczęli już w sierpniu ten sezon mógłby zakończyć się inaczej?

-Psychologia sportu ma naprawdę spore znaczenie – mogłoby to pomóc. Czy ta współpraca dałaby nam stuprocentowe wejście do play-offów? Nigdy nie można tego jednoznacznie ocenić. Ta współpraca z psychologiem u nas dopiero wchodzi do powszechnej współpracy z drużynami. Kiedyś niedoceniana, obecnie coraz więcej drużyn zaczyna z tego korzystać i widzą jak duże znaczenie ma ta współpraca. Kwestia motywacji, radzenie sobie z porażką, przygotowanie się do kolejnego meczu – tutaj psycholog może naprawdę wiele zdziałać.

W trakcie sezonu byliście bardzo mocno rozrzucani po tych trójmiejskich halach, powiedzmy dziś środa trenujemy na Kołobrzeskiej, w czwartek hala 100-lecia, a w piątek siłownia w ERGO ARENIE.

-To trochę rozbija zespół. Ja się śmiałem, że tak naprawdę cały sezon graliśmy na wyjeździe.  Nawet, jeśli trenowaliśmy w ERGO, to te treningi odbywały się w małej hali, gdzie dużym przeskokiem jest wejście na to główne boisko. Trenowaliśmy w hali gdańskiego AWF-u, w Gdyni…

Zwiedziliście, zatem wszystkie trójmiejskie hale?

-Tak (śmiech). Wiadomo, że ta hala w siatkówce musi mieć odpowiednie wymiary i wysokość, ciężko trenuje się na niskich halach i to późniejsze przejście na wielką hale jest trudne.

Na początku sezonu nazywano Was ex Politechniką, jak do tego pochodziliście? Były jakieś rozmowy na ten temat?

-Środowisko siatkarskie jest bardzo małe, zatem wszyscy się znamy. Zawodnicy wcześniej już spotykali się w innych klubach – nie podchodziliśmy do tego tak, że któryś z zawodników występował w Politechnice. Ale, czy ex Politechnika, może i trochę tak (śmiech). Patrząc na całość zespołu, to było to pięciu graczy, to jest trochę – ale nie wszyscy byli szóstkowi.

To, że się znacie pomagało w treningach, w tym „dotarciu” się na początku sezonu?

-Siatkarze, jak i wszyscy sportowcy nie mają barier, jeśli chodzi o nawiązywanie kontaktów. Człowiek przygotowany jest na te zmiany. W tym roku w tym miejscu, za rok już gdzieś indziej i tak naprawdę nikt na długo nie zagrzewa miejsca gdzieś na dłużej.

Ty podpisałeś roczny kontrakt. Kolejne osoby odchodzą z klubu. Zostajesz, czy również odchodzisz?

-Na dzień dzisiejszy sprawa wygląda tak: ja nie prowadzę żadnych rozmów z władzami, oni również jeszcze nie wezwali mnie na rozmowę (śmiech).  Najpewniej wszystko będzie zależało od nowego trenera – czy będzie ciągnął swój sztab za sobą, czy też nie. Nie ukrywam, że chciałbym zostać w Gdańsku, jest to bardzo dobre miejsce do życia i rozwijania się. Baza tutaj jest rewelacyjna, mamy wszystko, czego nam potrzeba.

 

Rozmawiała: Agnieszka Wencel