Łomacz: Ciężką pracą wywalczyliśmy sobie ten awans

W drugim meczu z Amerykanami można najbardziej żałować tego czwartego seta, kiedy to byliście na dobrej drodze do doprowadzenia do remisu. Prowadziliście 17:11 i zdarzył się Wam ogromny przestój. Czym był spowodowany?

Na pewno dokładnie go przeanalizujemy. O ile dobrze pamiętam, to Amerykanie zaczęli bardzo dobrze zagrywać. Posłali dobrą serię i wywarli na nas większą presję. Podbili ze dwie takie piłki, które można oceniać jako niemożliwe do podbicia, a im się to jednak udało. To spowodowało, że się pozytywnie nakręcili i uwierzyli, że mogą jeszcze wygrać tego seta. Niestety, skończyli ważne piłki i to oni mogli cieszyć się ze zwycięstwa w tym meczu.

Jako rozgrywający miałeś utrudnione zadanie w tej ostatniej partii. Sytuacja nie jest komfortowa, kiedy poszczególni zawodnicy nie kończą piłki. Wtedy w głowie kłębi się mnóstwo pytań do kogo posłać kolejną piłkę czy raczej włącza się automatyzm wypracowany na treningu?

Przez cały mecz zawsze trzeba myśleć i nie można go wyłączyć w trakcie trwania pojedynku. Takie przestoje często zdarzają się w siatkówce, że zawodnicy nie kończą piłek, ale to jest tzw. chleb powszedni i z tym musimy sobie radzić na boisku, chociaż nie jest to komfortowa sytuacja.

Mimo porażki w drugim meczu ze Stanami Zjednoczonymi, możecie być zadowoleni, bo te dwa punkty zdobyte w pierwszym spotkaniu dały Wam awans do Rio.

Na pewno tak, chociaż ta przegrana jest niemiłym akcentem na koniec zmagań w fazie grupowej, gdzie mimo dużej przewagi nie udało nam się wygrać. Jednak całą Ligę Światową trzeba ocenić bardzo pozytywnie, bo graliśmy w każdym spotkaniu na maxa. Staraliśmy się, walczyliśmy o każdą piłkę. Różnie to było z wynikami, ale naprawdę ciężką pracą wywalczyliśmy sobie ten awans.

Osiem wygranych spotkań, cztery przegrane to rzeczywiście dobry wynik, biorąc pod uwagę to, że drużyna była tworzona na nowo. Z kadry po Mistrzostwie Świata odeszło kilku zawodników, w ich miejsce pojawili się debiutanci i ci, którzy wracają po przerwie do reprezentacji.

Taki wynik jaki osiem zwycięstw i cztery porażki w tak mocnej grupie pewnie wzięlibyśmy w ciemno. Wynik na koniec jest więc zadowalający. Myślę, że zapracowaliśmy na niego i zasłużyliśmy na awans.

Powróciłeś do reprezentacji po pięciu latach. Dołączyłeś do drużyny Mistrzów Świata. Mimo tego, że nie brałeś udziału w tamtym turnieju, to każdego zawodnika, który teraz występuje z orłem na piersi tytułuje się mianem właśnie Mistrza Świata. To stwarza dla zawodników dodatkową presję, czy Wy raczej przechodzicie obok tego obojętnie?

My raczej przechodzimy obok tego wszystkiego. Można powiedzieć, że to jest trochę nagonka medialna. Każdy z nas, nawet ten Mistrz Świata, zdaje sobie sprawę z tego, że ten tytuł to już przeszłość i nie możemy o tym myśleć. Wydaje mi się więc, że doskonale radzimy sobie z tą dodatkową presją i nie zwracamy na nią większej uwagi. Ciężko pracujemy każdego dnia na to, co dzieje się teraz, bo Mistrzostwo Świata jest już historią.

Wróćmy jeszcze na chwilę do starć z USA na ich własnym terenie. W pierwszym meczu o losach zadecydował chyba drugi set. Gdyby wszystko potoczyło się inaczej, to kto wie, czy nie mielibyście więcej zwycięstw niż jedno z tą ekipą.

Dokładnie tak. W Stanach mieliśmy mecz tak naprawdę na 3:0, a potem na 3:1. Byliśmy bardzo blisko tego zwycięstwa. Być może długa podróż i inne czynniki spowodowały, że stało tak, jak się stało. Zgodnie z tym co powiedziałem wcześniej, to już wszystko przechodzi do historii. W Rio zagramy kolejny turniej i tam musimy walczyć o dobry wynik.

Gdybyś miał wskazać najtrudniejszy mecz fazy grupowej to wytypowałbyś…

Na pewno oba mecze w Iranie! To, co się działo w Teheranie nawet trudno opisać słowami. Byłem tam pierwszy raz. Kiedy wszedłem na halę, zobaczyłem i usłyszałem to wszystko, to niedowierzałem, że można zrobić taki hałas. Mecze z Iranem były ciężkie, bo wiedzieliśmy, że stawką tych spotkań jest awans. Można więc określić je mianem meczów o życie. Poradziliśmy sobie jednak z tym. Spędziliśmy tam cały tydzień. Praktycznie przez cały czas siedzieliśmy w pokoju, bo na zewnątrz było 40 stopni ciepła. Wychodziliśmy jedynie na trening. Dodatkowo do tego dochodziła tęsknota za domem. Wiedzieliśmy, że to już jest ostatni wyjazd. To wszystko się kumulowało i spowodowało, że tak odbieram te spotkanie w Teheranie.

Dochodziły do nas słuchy, że Irańczycy walczyli z Wami nie tylko na boisku. Podobno w hotelu nie do końca działa klimatyzacja, a w trakcie meczu część z Was grała ze stoperami.

Rzeczywiście tak było, ale każdy z nas radził sobie z tym jak mógł. Na pewno na naszą korzyść działało to, że nie narzekaliśmy i nie szukaliśmy tłumaczeń, a walczyliśmy pomimo tych niesprzyjających warunków. U mnie w pokoju akurat klimatyzacja działała, także cieszę się (śmiech).

Forma Rosjan, a właściwie jej brak, Twoim zdaniem, to duże zaskoczenie?

Myślę, że tak. Taki brak formy i to, co oni grali czasami, to wołało o pomstę do nieba. Gubili się na boisku i wszystko wyglądało tak, jakby sami nie chcieli na nim przebywać. Na pewno to jest więc ogromne zaskoczenie.

Pierwszą wizytę w Rio macie zapewnioną, ale wszyscy wiemy, że wywalczenie przepustki do tej najważniejszej imprezy w tym samym miejscu jeszcze przed Wami.

Czeka nas długa do Rio 2016. Na razie staramy się o tym nie myśleć. Przyjdzie jeszcze na to odpowiedni czas podczas Pucharu Świata. Teraz mamy turniej finałowy Ligi Światowej i tam będziemy walczyć.

Czego Wam życzyć na te najbliższe dni?

Przede wszystkim zdrowia i szybkiej aklimatyzacji, ale przede wszystkim zdrowia, bo najważniejsze jest to, żeby wszyscy byli gotowi do gry.

 

W Krakowie rozmawiała Emilia Kotarska